Kiedyś miałem w swym życiu krótki epizod pracy w urzędzie miejskim w niewielkim mieście na Śląsku. Wśród wielu komisji w Radzie Miejskiej była komisja do zwalczania problemów alkoholowych,(chyba obligatoryjna dla miast i gmin) której przewodniczącym był radny K.- szanowany przedsiębiorca, właściciel dwu restauracji i sklepu, hojny sponsor miejscowej drużyny piłkarskiej. Komisja pod jego przewodnictwem działała na tyle dobrze, że w niedługim czasie wykryła, że radny K sprzedaje alkohol bez banderoli a w garażu jago syna znajduje się wielka kontrabanda. Radny K pożegnał się z radą a przywitał z prokuratorem.
To zdarzenie przypomniało mi się w kontekście sejmowej komisji PiS ds. katastrofy. A dokładnie przypomniało mi się gdy starałem wyobrazić sobie sytuację, kiedy to zebrany materiał dowodowy i wyniki przesłuchań świadków czy też raczej rozmów z nimi bo ta komisja nie ma prawa nikogo przesłuchiwać otóż gdy w wyniku zebranego materiału prawdopodobną zaczęłaby wydawać się hipoteza, że to Jarosław Kaczyński naciskał na swego brata by ten poddał presji pilotów i żądał lądowania w Smoleńsku. Skoro posłowie PiS tak dążą do prawdy to biorą przecież pod uwagę każdą ewentualność i badają ją ze wszystkich stron. Jeżeli przecież ta komisja ma mieć chociaż cień sensu to należy przyjąć, że tak właśnie działają jej członkowie. Cóż wiem dobrze, że to naiwność i że prace będą się toczyć w zupełnie innym kierunku. Ale jak to fajnie było przez chwilę wyobrazić sobie Macierewicza czy Brudzinskiego, kiedy szybko zamiatają pod dywan wszystko co zostało odkryte i prof. Staniszkis, która w naukowy sposób stara wybielać czarne.
Ten przydługi wywód nie ma przesądzać o winie kogokolwiek lecz o sensie powstawania potworków ku uciesze tłumu stojącego z rozdziawioną japą i wypatrującego wroga.
Albo raczej o bezsensie powstawania potworków zdolnych jedynie do wzajemnej adoracji i wykorzystywania największej tragedii w nowej historii Polski do kurczowego łapania uciekających stołków.